Stop! Czy wiesz, co szkodzi zapylaczom?
Każdy z nas ma na sumieniu mniejsze i większe ekologiczne grzeszki. Przydługa kąpiel, plastikowa butelka w koszu na zmieszane odpady, wyprawa samochodem do oddalonego o kilometr sklepu – zdarza się, nikt nie jest idealny. Przynajmniej w kwestii zapylaczy możesz jednak spać spokojnie. Jeśli nie niszczysz ich gniazd i nie używasz pestycydów, to przecież inaczej nie możesz im zaszkodzić, prawda? Nie do końca. Okazuje się, że wiele naszych codziennych decyzji ma może mieć negatywny wpływ na populację i zdrowie pożytecznych owadów. Nie wpadaj jednak w panikę – wystarczy odrobina wiedzy i chęci, żeby zapobiec takim zachowaniom. Sprawdź, co robić, aby na co dzień budować świat przyjazny zapylaczom.
Głównym problemem miejskich i podmiejskich zapylaczy nie są wcale rolnicze opryski – większość z nich w ciągu swojego życia nie zapuszcza się w odległe tereny pól uprawnych. Znacznie większym kłopotem okazuje się owadzia bezdomność – a za tę już w całości odpowiadamy my, ludzie.
Idealnie zielony i równiutko przystrzyżony trawnik może cieszyć oko, ale ten rodzaj murawy lepiej stosować na boiskach piłkarskich, nie w przydomowych ogrodach. Dla zapylaczy to pustynia, na której nie mają gdzie się schronić ani pożywić.
Aby ułatwić przetrwanie pożytecznym owadom, możesz zasadzić w ogrodzie czy na balkonie lubiane przez nie rośliny – nasiona lub tzw. bomby kwietne. Możesz też… nie robić nic i poczekać, aż mały ekosystem twojego ogródka odbuduje się sam, w ciszy, bez warkotu kosiarki. „Życie znajdzie sposób”, jak pisał Michael Crichton w swoim bestsellerze „Jurassic Park”. Być może tym razem nie będzie trzeba korzystać z wyobraźni pisarzy science fiction, by podziwiać imponujące stworzenia w ich naturalnym środowisku.
Różnorodność to kategoria z gatunku pozytywnych, przydatna dla urozmaicania codzienności, niezbędna w życiu społecznym, pożądana w polityce. W ogrodzie – już nie zawsze. Lubimy cieszyć roślinnymi oko nowinkami. Nutka współzawodnictwa często każe nam prześcigać się z sąsiadem w nierozpisanym konkursie na najbardziej oryginalny design. To dlatego ulegamy pokusie i reklamie, wprowadzając na nasze rabatki nieznane gatunki roślin. Oprócz tego, że mogą się nie przyjąć, istnieje jeszcze ryzyko, że poważnie zaburzą funkcjonowanie naszych zapylaczy.
Firmy ogrodnicze niekoniecznie pochwalą się inwazyjnym charakterem sprzedawanego asortymentu, sprowadzanego zza jednej czy drugiej granicy. Tymczasem wiele roślin ma takie właśnie podbojowe tendencje. Raz zasiane, biorą w posiadanie ekosystem, zagłuszając rodzime gatunki, nieprzygotowane do obrony przed zamorskim agresorem. Może to oznaczać katastrofę dla zapylaczy, zwłaszcza jeśli nasza nowa roślinka zajmie miejsce tych przynoszących pokarm i schronienie owadom, nie dając nic w zamian.
Jak duże jest ryzyko? Może być tak, że nie wydarzy się nic strasznego — rdestowiec ostrokończysty (Reynoutria japonica), przegorzan kulisty (Echinops sphaerocephalus) czy robinia akacjowa (Robinia pseudoacacia) stały się częścią naszego krajobrazu. Choć wypierają rodzime gatunki, to jednak nie przyczynią się prawdopodobnie do ich całkowitego wymarcia. „Prawdopodobnie”, bo złożoność ekosystemów nie pozwala na formułowanie jednoznacznych wniosków bez setek lat obserwacji. Są jednak i gatunki, które już narobiły sporo szkód – nawłoć kanadyjska (Solidago canadensis) z porażającą prędkością likwiduje rodzimych konkurentów, a również celowo sprowadzony barszcz Sosnowskiego (Heracleum sosnowskyi) utrudnia nawet prowadzenie gospodarki hodowlanej, którą z założenia miał wspierać.
Dla zapylaczy konsekwencje mogą być bardzo różne. Utrata bazy pożytkowej, bo te nowe rośliny nie dają nektaru. Równie niebezpieczne jest zubożenie diety. Nektar wspomnianej nawłoci jest mało pożywny i odparowanie go do formy miodu kosztuje pszczołę miodną (Apis mellifera) tyle trudu, że bilans energetyczny wychodzi na zero, jeśli nie na minus.
Co zrobić? Przede wszystkim nie ulegać modzie – coś, co wyrosło w Chinach czy w Meksyku, tam właśnie powinno pozostać. Kosmopolityzm w ogrodzie może mieć zgubne skutki, a miejscem dla obcych gatunków są ogrody botaniczne czy szklarnie, na których terenie można kontrolować ich rozrost. W najbliższym otoczeniu sadź więc lub pozwól rosnąć temu, co sprzyja zapylaczom. Mniszek pospolity (Taraxacum officinale), rumianek pospolity (Matricaria chamomilla), koniczyna łąkowa (Trifolium pratense), kocimiętka (Nepeta), krwawnik pospolity (Achillea millefolium), wrotycz pospolity (Tanacetum vulgare), chaber bławatek (Centaurea cyanus) czy lawenda wąskolistna (Lavandula angustifolia) są nie tylko źródłem pokarmu dla owadów, ale też cieszą ludzkie oczy.
Wróćmy jeszcze do wspomnianych we wstępie pestycydów – tych, których niby nie stosujemy. Jeśli nawet nie prowadzisz wielohektarowych oprysków pól, to jednak możesz mieć coś na sumieniu i nawet o tym nie wiedzieć. Mowa tutaj o chemii domowej – środkach ochrony roślin, artykułach do sprzątania, a nawet o kosmetykach. Wiele z tych produktów zawiera substancje bardzo szkodliwe dla zapylaczy. Używając takiego specyfiku może i ochronimy ulubioną roślinkę, ale zyskamy też pewność, że żaden owad nawet na nią nie spojrzy (a jeśli to zrobi – marny jego los).
Jak sobie poradzić z tym problemem? Idealnie byłoby uważnie czytać skład produktów... Unikać preparatów z insektycydami, fungicydami czy herbicydami mogącymi negatywnie wpływać na owady. Tylko że po pierwsze – nie każdy jest jednocześnie chemikiem i entomologiem, a po drugie – to właśnie „chwasty”, grzyby czy pasożytnicze owady sprawiają, że w ogóle sięgamy po środki ochrony roślin. Jeśli więc naprawdę nie możesz zrezygnować z oprysku to po pierwsze: wykonuj go wieczorem, gdy zapylacze (choć nie te nocne) przestają latać — do rana szkodliwe substancje powinny się ulotnić. Po drugie: rób to zgodnie z ulotką — nakładanie zbyt dużej ilości czy mieszanie preparatów może zaszkodzić również roślinie, którą starasz się uratować.
Co ciekawe, istnieje wiele sposobów na naturalne opryski roślin – wykonywane ze składników obojętnych dla zapylaczy. Warto poszerzyć swoją wiedzę na ten temat – wyjdzie to na zdrowie zarówno owadom, Tobie, jak i środowisku.
Unikanie zachowań szkodliwych dla zapylaczy nie wymaga wcale wielkiego wysiłku. Czasami wręcz przeciwnie – pozostawianie nieskoszonego trawnika to ekologiczny pean na cześć dolce far niente (słodkiego nieróbstwa). O działaniach przyjaznych naturze w ogóle warto pamiętać na co dzień – szybki prysznic czy segregacja odpadów może nie uratują żadnego zapylacza tu i teraz, ale wspólne dbanie o czyste środowisko docelowo sprawi, że i nam i owadom będzie się żyło zdrowiej i przyjemniej.